piątek, 24 września 2021

Rozdział 2 (2/2)

 


 Nowe Początki


W połowie drogi na przystanek przypomniał sobie, że miał zadzwonić do Kkaniee. Wyjął aparat z kieszeni i kliknął odpowiednie ikony na wyświetlaczu dotykowym. Dziewczyna odebrała prawie natychmiast, jakby czekała z telefonem w ręku.

– I co? – padło z słuchawki zamiast powitania.

– W porządku – mruknął przeciągle, nie do końca pewny, czy faktycznie tak się czuł. – Nie uwierzysz, kogo widziałem w poczekalni – rzucił zaraz, łapiąc się tej jednej myśli, która ciągle krążyła w jego głowie.

– Chris, nie zmieniaj tematu.

Kkaniee po drugiej stronie chmury właśnie kończyła czesać włosy. Związała je wysoko w koński ogon. Jej telefon leżał na biurku z wyświetlonym na ekranie zdjęciem Chrisa oraz zieloną ikoną mikrofonu.

Telefon - po halldarsku hanebarr. Urządzenie powiazane z, Chmurą, dzięki któremu jego użytkownicy mogą kontaktować się ze sobą za pomocą tekstu, obrazu i dźwięku. Najnowsze modele idą w zestawie z czipem, wszczepianym pod skórę prawego ramienia, ale ani Chris ani Kkaniee nie mieli tej funkcji. Ani nie mieli na to pieniędzy, ani potrzeby bycia bez przerwy połączonym ze światem wirtualnym. W tym temacie też wielu Wojowników wypowiadało się negatywnie o braku wolności, kontroli rządu nad ludźmi. Przecież komunikatory były wyposażone w nadajniki. Jeśli ktoś miał go pod skórą zawsze i wszędzie byłoby wiadomo, gdzie taka osoba się zbajduje, co robi, z kim i jak.

Kkaniee odrzuciła spojrzeniem swoje odbicie w lustrze. Nabi w zeszłym roku opowiadała jej trochę o tym, jak wygląda praca w pijalni Dalliang, więc przynajmniej wiedziała, czego się spodziewać. Pracownicy ubierali się na czarno we własnym zakresie, a jedynym firmowym symbolem były chustki z logo pijalni, które dostawali pierwszego dnia. Właśnie dlatego założyła czarną, luźną koszulkę i jedyne czarne spodnie, jakie miała w swojej szafie. Niestety były to spodnie od Nabi i chociaż dziewczyna miała świetny gust jeśli chodziło o modę, to niezbyt odpowiadał on Kkaniee. Materiał ciasno przylegał i opinał ciało na całej długości. Ta czarna, długa bluzka była jej wybawieniem, bo mogła chociaż odrobinę ukryć to, co spodnie tak bardzo uwydatniały.

To nie była kwestia kompleksów. Wagę miała w sam raz, szerokie biodra i nawet całkiem ładne wcięcie w talii. To kwestia etyki, a może jakichś jej osobistych zasad. Nie lubiła obnosić się ze swoim ciałem. Dlatego zwykle nosiła luźne spodnie i tonęła w przydużych koszulkach, które chętnie pożyczała od Chrisa.

– Czego dowiedziałeś się od lekarza? – zapytała, uznawszy, że z jej wyglądem wszystko jest w porządku.

– Oczywiście tego, że mam problem – odezwał się nieznacznie zmodyfikowany przez komunikator głos chłopaka. Hallitarskie komunikatory miały świetnie rozwinięte przesyłanie dźwięku. – Spodziewałaś się czegoś innego?

– Hej. – Popatrzyła na jego zdjęcie i chociaż nie mógł tego zobaczyć, skrzyżowała ręce na piersi. – Wiem, że nie lubisz gadać o swoich przeżyciach wewnętrznych, ale obiecałeś opowiedzieć, jak było.

Z urządzenia dobiegło ciężkie westchnięcie.

– No wiem, dobra – mruknął w końcu, a Kkaniee widziała oczami wyobraźni, jak pociera czoło, zirytowany. Z resztą Chris dokładnie tak zareagował, a zaraz po tym jak potarł czoło palcami, przeczesał włosy i potrząsnął głową, by chociaż przez moment poczuć we włosach powiew wiatru.

Dzień był potwornie gorący, szczególnie w środku miasta. Żar dosłownie lał się z nieba, a on miał ochotę zrzucić z siebie wszystkie ciuchy tam na środku ulicy i najlepiej jeszcze zedrzeć z siebie skórę w której i tak byłoby mu za gorąco.

– Mówił coś o przebaczeniu...

– Przebaczeniu! – podchwyciła z zainteresowaniem.

– Tak. Że muszę zaakceptować to, że zostałem zraniony i wybaczyć tym, którzy mnie zranili czy coś – wymamrotał to ledwo zrozumiale, ale Kkaniee pokiwała głową w maksymalnym skupieniu na jego słowach.

– Ma to sens – powiedziała, na co Chris odpowiedział krótkim mruknięciem.

– Dla mnie to ciągle śmierdzi filozoficznymi bredniami o wszystkim.

Dotarł właśnie na przystanek magnetyczny. Zerknął na rozkład jazdy – czarna tablica z ciągami zielonych literek i cyferek informowała, że jego kurs ma podjechać za dwie minuty.

– Daj mu szansę. – Łagodność w jej głosie uświadomiła mu, jak bardzo się spiął samą tą rozmową. Nie tą z lekarzem. Tą teraz, z nią. Przecież ona nie miała zamiaru go oceniać, nie o to jej chodziło. A mimo to, miał poczucie, że musi się jakoś obronić. Musiał powiedzieć prawdę o tym, jak poszło spotkanie, co mu powiedział psycholog, ale jednocześnie musiał zasłonić się dumą, nie wyjść aż tak źle w całym tym obrazku.

– Może coś się zmieni – dodała z nadzieją w głosie, jakby chciała ją przesłać przez Chmurę i jemu. – Pamiętaj, że zawsze masz nas. Mnie i Luka. Cokolwiek się dzieje, nigdy nie będziemy patrzeć na ciebie inaczej.

Przez chwilę po obu stronach słuchawki panowała cisza.

– Weź przestań – mruknął w końcu, udając zawstydzenie. – Przecież wiem, że mnie uwielbiacie! Nie musisz mi tego powtarzać w kółko... 

Po tego typu wypowiedzi Luke wywróciłby oczami i się rozłączył, Nabi wdałaby się z nim w sprzeczkę, urażona, że chociażby w żartach mógł tak kwestionować jej gust co do mężczyzn, ale Kkaniee się po prostu roześmiała. 

– To prawda! – zawołała z uśmiechem. – Jesteś cudem i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.

Chris westchnął głęboko.

– Chciałbym, żeby jakaś dziewczyna powiedziała to do mnie na serio.

Oczywiście wiedział, że Kkaniee mówiła zupełnie poważnie, mimo, że ze śmiechem i  w kontekście ich wieloletniej przyjaźni. I gdzieś w środku chciałby sam jej powiedzieć te same słowa, bo to ona była dla niego cudem. To, że w ogóle się poznali było dla niego czymś zupełnie niemożliwym, co nie powinno mieć miejsca, a jednak się wydarzyło. Z jakiegoś powodu postanowiła go pokochać najczystszą przyjaźnią i nie oczekiwała wiele w zamian.

Oczekiwała tylko jego serca... i starych koszulek, w których mogła chodzić po domu i spać. I właściwie tylko tyle mógł jej dać.

– Wracasz do Jinshil? – zapytała po chwili ciszy między nimi. Jakość dźwięku w aparacie Chrisa się zmieniła, co mogło oznaczać tyle, że Kkaniee zbliżyła się do swojego telefonu.

Z początku miał w planach wrócić od razu po wizycie i przez resztę dnia pomagać ciotce w pracy. Tego dnia do ich miasteczka nadciągały hordy thornilczyków. Już kiedy wychodził z domu koło siódmej, widział jak w ośrodku wczasowym za płotem pracownicy uwijają się z robotą, jak mrówki. Ale przypomniało mu się, co powiedział w rozmowie z Allenem o swoich relacjach z rodzicami. Generalnie rzecz biorąc nie skłamał, mówiąc, że widuje się z nimi przynajmniej raz w tygodniu, bo zazwyczaj tak było. Tylko ostatnio trochę mu się posypały plany. Niby to wakacje, odpoczynek, ale treningi w Stodole mieli częściej, do tego dochodziły spotkania organizacyjne w oddziale Medalionów w Thornilu, bo Zayon organizował od kilku lat co roku zjazd i obóz treningowy młodych Medalionów, na którym dowiadywali się podstaw o byciu Wojownikami i w ogóle rzeczywistości wokół nich. W tym roku Chris bardzo chciał być wolontariuszem, z resztą razem z Lukiem i obaj mieli odpowiadać za sprzęt i porządek na salach treningowych. Wiązało się z tym także załatwienie rzeczonego sprzętu, a więc musieli dzwonić i jeździć po okolicznych oddziałach z prośbą o pożyczenie kilku łuków, mieczy, włóczni i tego typu broni. Oczywiście wyposażonych w odpowiednie zabezpieczenia, aby młodzi wojownicy nie zrobili sobie przypadkiem większej krzywdy niż było to konieczne.

No i tak wyszło, że ostatni raz był u rodziców po zakończeniu sezonu szkolnego.

Od razu przed oczami stanęła mu matka. Siedząca przy oknie, w kuchni, w znoszonych ubraniach albo w ogóle w piżamie, paląca papierosa. Ojca pewnie nie było w domu. Albo poszedł na budowę dorobić trochę, albo jeszcze nie wrócił z jakiejś "imprezy" (tak Chris wolał to nazywać dla własnego komfortu psychicznego). Coś ścisnęło go w żołądku.

– Nie, odwiedzę jeszcze rodziców. – Zawsze tak mówił, nawet jeśli zwykle chodziło mu tylko o matkę. – Spotkajmy się dzisiaj wieczorem, co? Opowiesz mi jak było pierwszego dnia pracy! – ostatnie słowa niemal wykrzyczał do słuchawki, unosząc ręce w górę i idealnie imitując ekscytację, której w ogóle w tym momencie nie czuł.

– Dobra! – zawołała dziewczyna, ucieszona bardziej prawdziwie. – A ty mi dokładniej opowiesz o tej rozmowie z lekarzem! – Po tych słowach ręka Chrisa, do tej pory uniesiona w górę w geście wiwatu, teraz opadła wzdłuż ciała, a jego mina w ciągu milisekundy automatycznie zrzedła. – Widzimy się, pa!

Kkaniee zakończyła połączenie, kiedy wielki, magnetyczny pociąg wjeżdżał na przystanek. Jedyny dźwięk jaki wydawał, zatrzymując się, to cichy syk silników i poruszany wiatr.

Chris nie wsiadł do niego. Napisał do ciotki, że wróci później i ze wszystkim pomoże. Wrzucił telefon do plecaka, a z niego odpiął swoją deskę. Była wykonana z lekkiego, ale bardzo mocnego metalu i miała przymocowany silny magnes, dzięki któremu mógł na niej jeździć po ścieżkach magnetycznych, które w thornilu znajdowały się prawie wszędzie. Miał też schowane w niej kółka, bo w Jinshil drogi nie były magnetyczne, poza tą jedną, po której kursowały pociągi. Dzięki temu mógł jeździć zarówno po ścieżkach magnetycznych, jak i po zwykłych drogach.

Aktywował magnes, rzucił deskę na ścieżkę, znajdującą się za przystankiem i wskoczył na nią, ruszając z powrotem w kierunku miasta. Odepchnął się tylko kilka razy i to wystarczyło, by przez kilka minut sunął do przodu, unosząc się dwadzieścia centymetrów nad ścieżką.

Kochał magnetyzm. Dzięki temu był w stanie niemal unosić się w powietrzu, być lekkim jak piórko, bez żadnych przeszkód pod deską, żadnych kamieni, patyków, zwierzęcych odchodów. Był tylko on i powietrze, otaczające go z każdej strony.

 
*

Dostanie się z centrum Jinshil do stacji Silla Północna zajęło jej pociągiem magnetycznym pół godziny. Gdyby ktoś powiedział jej, że te pojazdy jeżdżą z prędkością światła, mogłaby w to uwierzyć,  bo jechały potwornie szybko, a Kkaniee niewiele rozumiała z fizyki i tej całej magnetyzacji. Wiedziała, natomiast, że kilkaset kilometrów na godzinę to  prędkość która nie pozwala na awaryjne opuszczenie pociągu przez okno w trakcie jazdy. Ręczne zatrzymywanie go także nie wchodziło w grę. Dlatego musiała się pogodzić z faktem, że magnetociągi to najlepszy i najszybszy transport, nawet jeżeli musi być zamknięta w metalowej puszce przez kilkadziesiąt minut.

Nie lubiła tego. Już jej własne ciało zdawało się ją czasami ograniczać, a bycie otoczą metalowymi ścianami z setkami obcych ludzi, którzy często przypatrywali jej się zdecydowanie zbyt intensywnie wcale nie dodawało wolności jej duszy. A jednak tym razem była wdzięczna za ten wynalazek, ponieważ nie tylko szybko jechał niemal pod sam lokal, do którego zamierzała, ale także był wyposażony w klimatyzację. Chłodne powietrzne sprawiało jej tak wielką ulgę, że prawie całkowicie zapomniała o stresie związanym z zupełnie nowym doświadczeniem, jakim miało być podjęcie pierwszej w życiu prawdziwej, samodzielnej pracy. Przyjemności jednak zawsze kończą się zbyt szybko i chociaż to pół godziny w pociągu zwykle było dla niej ciężkie do zniesienia, teraz wydało jej się niemożliwie krótkie.

Musiała wyjść na piekące słońce, cała ubrana na czarno. Nie dość, że urodą zwykle odstawała od otoczenia, to teraz jeszcze dodatkowo zwracała na siebie uwagę absurdalnym wręcz w taką pogodę ubiorem. Jakaś starsza pani, przechodząc obok niej, skrzywiła się, jakby widok Kkaniee sprawiał jej ból i potrząsnęła głową z dezaprobatą.

 

Zatrzymała się przed niewysokim budynkiem i przyjrzała mu się dokładnie. Dach miał ciemny i płaski, opadający z przodu tak, by wystawał nieco nad wejściem i oknami.

Front pijalni Dalliang prawie cały był przeszklony – drzwi mieściły się dokładnie po środku, a po ich obydwu stronach ciągnęły się dwa długie okna, pokrywając niemal całą ścianę. Było przez nie widać pierwszych klientów, siedzących na kanapach pod oknami i głębiej, przy stolikach.

Otworzyła drzwi i zeszła po kilku niewielkich schodkach do otwartego, dużego pomieszczenia. Od razu uderzyło w nią przyjemnie chłodne powietrze, gwar rozmów, śmiechów i dźwięki delikatnych stuknięć kubeczków. W pomieszczeniu unosił się przyjemny (a przynajmniej według gustów hallitarian) zapach taffe.

Skierowała się prosto do kasy, poprawiając torebkę na ramieniu. Zza lady natychmiast przywitał ją przepiękny uśmiech młodego chłopaka w okularach. Był od niej wyższy, ale to żaden wyczyn - Kkaniee miała zaledwie metr sześćdziesiąt jeden. Jedyną niższą od niej osobą, jaką znała była Nabi. Symeon także, ale to wkrótce się zmieni, bo chłopak rośnie, jak grzyby po deszczu.

– Cześć! Co będzie dla ciebie? – rzucił radosnym, zapraszającym tonem i chociaż przyszła tam w zupełnie innym celu, odczuła nagle wielką chęć, żeby zamówić cokolwiek.

Był w tym naprawdę dobry. Miał podłużną twarz, ciemne, wąskie oczy, które w uśmiechu niemal się zamykały, jasną skórę i krótkie, kręcone włosy w kolorze ciemnego blondu. Okrągłe okulary w delikatnych, złotych oprawkach dodawały mu chłopięcego uroku.

Odetchnęła głębiej.

– Cześć – zaczęła – przyszłam na dzień próbny. Kkaniee Norado.

– O, ty jesteś od Nabi! – zawołał, sprawiając wrażenie niezwykle ucieszonego tym faktem. Kkaniee kiwnęła głową z uśmiechem. – Super, zaraz zawołam szefa. Poczekasz sekundkę?

Chłopak zaczął się wycofywać jeszcze zanim dokończył pytanie i po chwili zniknął na zapleczu. Nie było go kilka sekund, po czym wrócił do niej z przepraszającym uśmiechem i nachylił się nad ladą, opierając o nią łokciami.

– Zapomniałem, że szef musiał coś pilnie załatwić. Wróci za jakąś godzinkę, ale spoko, poradzimy sobie bez niego. – Uśmiechnął się do niej zachęcająco i machnął ręką w zapraszającym geście, pokazując jednocześnie, aby przeszła do niego, okrążając ladę. Tak też zrobiła, a wtedy chłopak wyciągnął w jej stronę dłoń.

– Baozi – przedstawił się, gdy dotknęła swoimi palcami jego palców. Trwało to dosłownie moment, ale przez tych kilka krótkich sekund zauważyła, że jego palce są dłuższe i jaśniejsze. Miał delikatną skórę i zadbane dłonie.

Skierował ją w stronę zaplecza.

– Ale mów mi po prostu Bao. Za moment powinien się tu też pojawić menager, on ci wszystko wyjaśni. O, świetnie, ubrałaś się nawet na czarno! Pewnie Nabi opowiedziała ci, jak się ubieramy do pracy. Na szczęście bluzkę będziesz mogła zmienić na naszą z logo kawiarni, taką jak moja, żeby własnej nie zabrudzić. Dostaniesz też chustkę, którą możesz związać włosy, albo wetknąć sobie do kieszeni spodni, jak ja. – Tutaj obrócił się lekko i wskazał ruchem głowy na dolną część ciała. Widocznie dla niego nie było to nic wstydliwego, ale Kkaniee tylko uśmiechnęła się do niego, nie podążając wzrokiem we wskazanym miejscu. Na szczęście chłopak zdawał się nie zwracać na to uwagi, albo zupełnie mu to nie przeszkadzało.

– Bo jest ona częścią ubioru – kontynuował. – Trochę, jak dla mnie, nie potrzebna, ale nie słyszałaś, że to powiedziałem. – Na końcu przykładając palec do ust i puścił jej oczko, na co zareagowała grzecznościowym chichotem. W końcu na powrót uśmiechnął się promiennie. Wydawał się być szalenie miły. Chociaż ilość słów, które z siebie wyrzucił w zawrotnym tempie z lekka ją przytłoczyła, to czuła, że się polubią. Przypominał jej Chrisa i pewnie głównie to sprawiło, że postanowiła dać mu kredyt zaufania.

Stali teraz w wąskim korytarzu przed wejściem na zmywak. Pomieszczenie było małe, bez drzwi, wyłożone białymi kafelkami i obstawione metalowymi szafkami. Pod niewielkim okienkiem, przez które od strony sali głównej kelnerzy podawali brudne naczynia, zaczynały się już zbierać małe wieże z kubeczków, talerzyków i sztućców.

– To pan Hozhe – powiedział, wskazując starszego mężczyznę, który stał tam jako jedyny, a i tak zajmował jedną trzecią dostępnego miejsca. – Hozhe-shio – zawołał chłopak, na co mężczyzna odwrócił głowę w ich stronę. Brwi miał zmarszczone w grymasie niezadowolenia. – To nasza nowa kelnerka, Kani - wypowiedział jej imię, kładąc akcenty niewłaściwie, ale przyzwyczaiła się do tego błędu i nie miała zamiaru go teraz poprawiać. Może przy lepszej okazji, pomyślała.

Pan Hozhe mógł mieć koło sześćdziesięciu lat. Stał przy zlewie zgarbiony i rzucał w kierunku Bao chłodne, a nawet mordercze spojrzenie. W porównaniu z nowopoznanym kolegą, staruszek zdawał jej się być zupełnym przeciwieństwem. Jak słońce i deszcz. Albo raczej burza z piorunami.

Kkaniee mimo wszystko uśmiechnęła się i już podnosiła rękę, by chociażby pomachać starcowi, ale ten uprzedził ją, wyrzucając z siebie kaskadę słów w języku, którego nie mogła zrozumieć. Widziała, jednak po twarzy Bao, że żadne z nich nie było miłe i najprawdopodobniej kierowane głównie w jego stronę, bo jej nie rzucił nawet jednego spojrzenia, od kiedy zaczął krzyczeć.

Chłopak machnął ręką ze skrzywioną miną.

– On tylko po haneńsku gada – wytłumaczył. – Ale nie przejmuj się, wszystko rozumie po halldarsku, tylko mu się nie chce mówić po naszemu – kilka ostatnich słów skierował znowu w stronę mężczyzny ze słyszalnym wyrzutem w głosie. Odrobinę ją to zdziwiło. Bao wyglądał jak książkowy przedstawiciel Hanów, Narodu Sokoła, dokładnie tak, jak starzec. Wąskie, ciemne oczy, jasna cera, pojedyncza powieka, wyraziste rysy twarzy. Tylko jego włosy mogłyby wskazywać na to, że nie był czystej krwi, ale nawet jeśli, to wciąż coś z Hana musiał w sobie mieć.

Kkaniee słyszała, że ostatnie pokolenie Narodu Sokoła bardziej ceniło sobie i przywiązywało się do kultury Halldaru niż swojej własnej. Gdyby się nad tym zastanowić, to widziała to wyraźnie w zachowaniu chociażby Nabi i Chrisa. Nigdy nie obchodzili świąt, nie przestrzegali kalendarza księżycowego, nawet nie opowiadali jakoś sami z siebie o kulturze, w której się przecież wychowywali. Może Bao miał podobnie, może bardziej identyfikował się z Halldarem niż Narodem Sokoła.

Pan Hozhe podniósł jakąś szczotkę, której przed chwilą używał do czyszczenia podłużnej szklanki i uniósł tak, jakby chciał uderzyć chłopaka, jednocześnie stawiając krok w jego stronę. Ostatecznie jedynie chlapnął na nich pianą i syknął pod nosem.

Bao natychmiast wycofał się z rozbawioną miną, łapiąc nastolatkę za ramiona i kierując dalej korytarzykiem.

– Tu jest toaleta – powiedział, stukając przy tym knykciami w czarne drzwi z lewej strony. – Tam jest schowek na miotły i inne potrzebne graty – rzucił, wskazując drzwi naprzeciwko tych do toalety, po czym przeszedł kawałek do przodu i wskazał drzwi obok toalety. – To biuro Kehaia, szefa. On jest super, na pewno się polubicie. A naprzeciwko mamy magazyn, który robi nam też za przebieralnię, bo na to zabrakło miejsca.

Weszli do środka, najpierw dziewczyna potem chłopak. Pod ścianą po lewej od wejścia ustawione były pionowo cztery podłużne szafki wykonane z metalu i czarnego drewna. Wyjaśnił, że pierwszą z brzegu zajmował pan Hozhe, druga niby należała do menagera, ale Bao też miał do niej klucz, bo dzielili ją we dwoje, kiedy pracowników było więcej. Trzecia była jego aktualną szafką, a czwarta stała otworem, ukazując jej dwie półki, z czego jedna była wypchana czyimiś rzeczami.

– Tą będziesz dzieliła razem z Nene. Ona nigdy nie zamyka swoich rzeczy, bo jej to w ogóle wszystko wisi, ale ty pamiętaj, że możesz i nawet powinnaś zamykać ją na klucz.

Potem Bao wręczył jej koszulkę firmową, plakietkę do przypięcia na piersi oraz brązową chustkę z czarnymi wzorami i logo kawiarni Dalliang. Zostawił ją w szatni samą, by mogła się na spokojnie przebrać i wrócił do swojej pracy.

 

Włosy, które miała już związane wysoko w koński ogon, skręciła i związała drugą gumką w kok. Zaczynała właśnie obwiązywać go chustką, kiedy usłyszała szczęknięcie otwieranych drzwi. Te, którymi weszła znajdowały się zaraz po jej lewej stronie, nadal zamknięte, a dźwięk dobiegał jakby z tyłu. Obróciła się prędko i okazało się, że w pomieszczeniu jest drugie wejście, które prowadzi na zewnątrz, na tyły budynku. Właściwie nie było w żaden sposób ukryte - czarne drzwi znajdowały się po lewej od wejścia, nieco z tyłu. Nie zauważyła ich, kiedy się przebierała tylko dlatego, że zlały się kolorem ze ścianą, a Bao o nich nie wspomniał, bo najwyraźniej nie uznał tego za istotną informację. Poza tym w pomieszczeniu światło było znacznie mniej jasne, rzucane przez jedną, pewnie już bardzo starą żarówkę.

Do środka wszedł młody mężczyzna w czerwonej, luźnej koszulce z nadrukiem długiego, wijącego się smoka. Miał ostre rysy twarzy, kasztanowe włosy, czarne szorty do kolan i czarne słuchawki w uszach. Podszedł do szafek, przy których stała Kkaniee i otworzył tę o której Bao mówił, że należy do menagera.

Stali tuż obok siebie, ale mężczyzna zupełnie nie zwracał na nią uwagi, jakby kompletnie jej nie zauważył. To wprowadziło ją w dziwne zakłopotanie, przez co sama starała się nie patrzeć w jego stronę, miętosząc chustkę w dłoniach.

Chłopak wyciągnął słuchawki z uszu, a te złączyły się samoistnie ze sobą na jego dłoni. Prawdopodobnie były na magnes, jak wszystko w tym kraju. Wrzucił je na półkę. Obok słuchawek wylądował jego telefon i czarny portfel. Nadal nic sobie nie robił z obecności Kkaniee. Dopiero, kiedy zaczął ściągać koszulkę, a ona odwróciła się do niego plecami, mocno speszona dostrzegł jej ruch, a przy tym jej istnienie dosłownie półtora metra obok.

- Przepraszam – mruknęła przez ramię. – Już wychodzę – dodała, kierując się pospiesznie do drzwi, po czym z pochyloną głową i zasłaniając oczy dłonią, opuściła szatnię szybkim krokiem.

Chłopak zamarł z krańcami koszulki w obydwu dłoniach i wzrokiem wbitym w drzwi za którymi właśnie zniknęła dziewczyna.

 

Kkaniee dopiero na korytarzu zdała sobie sprawę, że nie zdążyła przypiąć do swojej koszulki małej przypinki z napisem "nowa w zespole". Zatrzymała się, więc przed drzwiami do magazynu i dokończyła wiązanie chustki na włosach, a potem czekała chwilę. Trwało to może pięć minut, ale w tamtym momencie jej stres przeciągał tę chwilę w  nieskończoność.

Drzwi otworzyły się w końcu i na korytarz wyszedł chłopak o kasztanowych włosach. Miał teraz na sobie taką samą jak wszyscy pracownicy czarną koszulkę z logo kawiarni i brązową chustkę, wystającą z tylnej kieszeni szortów.

Zatrzymał się, stając twarzą w twarz z Kkaniee i dopiero wtedy uzmysłowiła sobie, dlaczego chłopak wydawał jej się dziwnie znajomy. Spotkali się już wcześniej i było to spotkanie o tyle dziwaczne, że chyba nigdy, w żaden sposób nie dałaby rady go wyrzucić z pamięci.

Jedno spojrzenie w czekoladowe oczy wystarczyło, by wszystkie emocje do niej wróciły; przyciąganie, odpychanie, ścisk w żołądku, poczucie bycia w jakiś pokręcony sposób wybraną, a jednocześnie poniżaną. A to wszystko obleczone zagubieniem i niezrozumieniem, co powodowało irytację i złość.

Czując jak przenikliwe spojrzenie chłopaka bada ją od góry do dołu, odruchowo przesunęła jedną nogę w tył, jakby chciała się wycofać z tej sytuacji, nie przechodzić tego znowu.

Ucieczkę skutecznie uniemożliwiły jej drzwi do biura szefa, na które trafiła plecami. Wpatrywała się w twarz mężczyzny z miną, jakby patrzyła na widmo. Chociaż nie, do widoku duchów i widm przywykła znacznie bardziej niż do widoku faceta, który ją okradł z najcenniejszej rzeczy jaką miała wtedy przy sobie a potem bezczelnie zażądał za to okupu.